piątek, 5 czerwca 2009

Trawnik, plac zabaw i pomidorowa


Dodałem te zdjęcia, ze względu na dwa szczegóły. Wspólne. Zdjęcia dzieli od siebie ponad 30 lat. Mimo tego......... łyżka i talerz (pamiętam jak dziś, dostałem go od Cioci Gieni) są te same :)))



A to kawalątek wiosny z lasu. Kawalątek.

Nie pisywałem ostatnimi czasy zbyt często, bo tez nie było kiedy. Dość dynamicznie jest, sporo pracy, sporo dodatkowych obowiązków, a dodatkowe zajęcia na uczelni, przypadające na niedziele, skutecznie odbierają mi możliwość przystanięcia na dłużej. W ostatnich dniach zaskakująco często przy usypianiu Krzysia usypiam i ja. A wtedy to nawet z wieczora nie korzystam.
Jesteśmy mniej więcej na półmetku prac, które założyliśmy sobie na ten rok wokół domu. Sporo tego- pozbycie się pni drzew po wycince (gigantycznych!), założenie trawnika, malowanie dachu, malowanie elewacji, postawienie wiat i placu zabaw. Te najbardziej niewdzięczne i wymagające zachodu prace szczęśliwie za nami, dzięki wielkiej pomocy i zacięciu Joli i Darka. Nawet krzysiowy plac zabaw stoi tam, gdzie należy. Teraz za to pogoda pokrzyzowała nam szyki, więc przymusowy postój, bo jak malować elewację, gdy pada deszcz. Inną sprawą jest dobór kolorów, do którego nie mogę się dobrać. Tego akurat spontanicznie wolałbym nie robić, bo efekt prac widoczny potem jest na długo...

Krzychu chodzi do przedszkola. Z początku był odbierany relatywnie wcześnie, ostatnie dwa tygodnie to 8-godzinne pobyty, które- jak wszyscy widzimy- są niestety dla młodego zbyt długie. To wszystko nadal jest dla niego zbyt intensywne, stąd np. wychodzenie z wiatrówki, przeziębienia, etc- trwają niemiłosiernie długo. Sam synek też na ogół po przedszkolu pada ze zmęczenia, do tego jest poddenerwowany i w ogóle. Nie wiem, jak pogodzimy to z faktem, że D. już być może za półtora miesiąca pofatyguje się do Warszawy na nominację, wtedy z dojazdami do pracy do Żyrardowa będą prawdziwe jazdy.........
Synek jest na etapie okazywania tęsknot. Wtedy serce się kraje i gula w gardle. Poza tym tyle już rzeczy robi sam. Ostatnio robiłem mu trochę zdjęć, więc wymusił na mnie oddanie w jego łapki dużego bądź co bądź Nikona z gripem. Patrzył przez wizjer i zrobił kilka fajnych zdjęć, bo brał przedmioty i stawiał je przed sobą. Wczoraj na moje stwierdzenie, że muszę mu wreszcie kupić aparat, rezolutnie odpowiedział: "albo zreperować stary". Może by się faktycznie dało, gdyby tylko koszt usługi był rozsądny.